fbpx

Przeczytaj fragment „Czarnego Morza” Karoliny Macios!

Zachęcamy do przeczytania fragmentu Czarnego morza Karoliny Macios – pisarki, redaktorki, felietonistki, współautorki programów kursów kreatywnego pisania i ghostwriterki. Czarne morze to pierwszy z jej serii thrillerów psychologicznych. Książka została opublikowana w Wydawnictwie Wielka Litera, a Kraków Miasto Literatury UNESCO objęło nad nią patronat.

Joanna od dziecka ma niezwykły dar. Dar, który bywa również przekleństwem. Dotyk innych ludzi powoduje, że widzi ich najgłębiej skrywane wspomnienia, odczuwa to, co woleliby ukryć przed światem.

Podczas rodzinnego spaceru po gdyńskim klifie dzieje się coś, co powoduje, że Joanna z mężem postanawiają szybko wrócić do domu, do Wrocławia. W drodze powrotnej ulegają wypadkowi samochodowemu. Joanna budzi się w szpitalu z diagnozą: wstrząśnienie mózgu i związane z nim zaniki pamięci. W domu nie zastaje pięcioletniej córki. Dziecko jest podobno u teściów, czemu przeczą pozostawione w pokoju Mileny rzeczy. Joanna traci kontakt z rzeczywistością –wspomnienia z odległej przeszłości mieszają się z wydarzeniami ostatnich dni – i rozpaczliwie próbuje wypełnić luki w pamięci, a przede wszystkim odzyskać dziecko.

Co się stało na klifie? Gdzie jest córka Joanny? Jaką rolę w tej historii odgrywa powracające wspomnienie czarnej mętnej wody?

Odpowiedź na te pytania okaże się dużo bardziej przerażająca niż wspomnienia traumatycznych wydarzeń obcych ludzi, które przeniknęły do świata Joanny.

 

***

„Próbowała poruszyć rękami, ale nie udało jej się nawet podnieść palca. Powoli opadała na dno, a woda nad nią zamykała się bezgłośnie. Widziała tylko niewielkie bąble powietrza uciekające do góry. Pod stopami zachęcająco otwierała się mulista otchłań, miła i miękka w dotyku. Nie walczyła z nią, chciała poddać się jej i zatonąć, póki nie usłyszała dochodzącego gdzieś z oddali słabego płaczu. Płaczu dziecka. Próbowała obrócić głowę choć o milimetr, rozejrzeć się, ale nie potrafiła.

Patrzyła z przerażeniem prosto przed siebie, w mętną wodę i wirujące płatki sadzy. Zlepiały się, powoli tworzyły kulę, a z niej formowała się jakaś postać. Postać dziewczynki… Milena! Joanna drgnęła gwałtownie i nagle powróciła jej władza w rękach i nogach. Odbiła się od dna i pomknęła ku górze. Wyskoczyła na powierzchnię, próbując złapać oddech, ale powietrze nad wodą zgęstniało w lepką breję. Otwierała usta coraz szerzej, chciała krzyknąć, jednak z gardła wydobył się tylko ochrypły, niski dźwięk. Podniosła głowę. Nad nią spokojnie unosił się rybołów o czarnych postrzępionych skrzydłach, których końcówki zanurzone w szkarłatnej farbie zostawiały na niebie krwawy ślad. Zataczał kręgi, aż wreszcie bez ostrzeżenia złożył skrzydła i runął prosto na nią. Nie, to nie była farba. Zamknęła oczy, a kiedy znów je otworzyła, stał nad nią Michał i walił w drzwi otwartą dłonią. Była czerwona, cała we krwi.

Joanna poderwała się błyskawicznie, odpięła pasy i odwróciła do Mileny. Dziewczynka siedziała w foteliku i przyglądała jej się uważnie. Żadnego zadrapania ani zaczerwienienia. Chyba nic jej się nie stało.

– Uderzyłaś się? Coś cię boli? – zapytała szybko. Mała zaprzeczyła tylko ruchem głowy.

– Przestraszyłaś się?

Tym razem pokiwała twierdząco.

– Mieliśmy mały wypadek, ale już wszystko jest w porządku. Wszystko w porządku – uspokajała córkę, choć sama bardziej potrzebowała czegoś na uspokojenie.

Milena przez chwilę jeszcze patrzyła na nią, a potem skierowała wzrok na przednią szybę. W światłach samo- chodu zobaczyły, jak Michał się schyla, a potem skulony idzie tyłem w stronę pobocza, ciągnąc coś za sobą. Joanna wychyliła się i wtedy w błysku światła mignęły wielkie martwe oczy sarny. Sączył się z nich mrok. Zakręciło jej się w głowie i znowu zatonęła.

Obrazy spadły na nią jak ulewa, istne oberwanie chmury. Siedziała w aucie, pasy wrzynały się w ciało. Zaczynało brakować jej tchu. Siłowała się z nimi, próbowała je poluzować, ale tylko syknęła z bólu. Na dłoniach pojawiły się czerwone szramy, a brzegi ran odchylały się, odsłaniając czarne mięso. I coś jeszcze, co błyskało spod gęstego ciemnego śluzu. Ostrożnie odciągnęła skórę wewnątrz lewej dłoni. Coś tam w środku się poruszyło. Śluz skapnął na rękaw i spodnie, ale nie zwracała na to uwagi. Włożyła do rany palec i delikatnie nacisnęła, a kiedy go zabrała, zobaczyła w niej oko. Było nabrzmiałe krwią, źrenica zwężała się i rozszerzała, drgała w jakimś nerwowym skurczu. Joanna po chwili wahania podniosła dłoń na wysokość oczu i spojrzała przez nią. Ujrzała ogromnego kruka. Leżał na boku na brzegu jeziora, woda podmywała mu pióra i podkurczone łapy. Nie żył, nie mógł żyć, zastygłe oko zmatowiało, a jednak drżał. Spomiędzy piór na brzuchu wyłonił się szary tłusty robak, a tuż po nim pojawiła się cała ich lawina. Płynęły nieskończonym strumieniem: najpierw otoczyły ptaka, potem zarośla, trzciny i wreszcie zajęły całe jezioro.

Spojrzała w górę. Nad nią kołował rybołów. Nagle złożył skrzydła i runął w dół. Przeciął taflę szarych robaków i zniknął. Czekała, aż się wynurzy, ale przepadł. Może go zjadły, pomyślała. I dokładnie w tej samej chwili wyskoczył i wzbił się w powietrze ze zdobyczą w dziobie. Rozpoznała ją dopiero, kiedy nawrócił. To była dziecięca czerwona rękawiczka z jednym palcem. Już ją kiedyś widziała. Czy Milena nie nosiła podobnych? Rybołów zbliżał się do niej. Zacisnęła powieki, a gdy znów je podniosła, leciała wraz z nim. Musiała mrużyć oczy przed wiatrem. Pędzili nad wodą, która znów miała chłodny zielonkawy odcień. Pachniało morzem, na piórach rybołowa osiadła słona mgiełka. Zbliżali się do postrzępionego brzegu. Linia klifu biegła nieregularnie, wyraźnie odcinała las od plaży. Znała to miejsce. Na dole, przez wąski kamienisty przesmyk, biegła właśnie jakaś kobieta. Rozglądała się z niepokojem, nawoływała. Nad klifem na wietrze unosiła się mewa. Nie zwróciła na nich uwagi, patrzyła na coś, co kryło się między drzewami. Joanna krzyknęła, żeby ptak odwrócił głowę i spojrzał na nią. Musiał to zrobić. Nie wiedziała dlaczego, ale to było ważne, jeśli nie najważniejsze w tym wszystkim. W tej mewie kryło się rozwiązanie. Wystarczyło tylko, by spojrzały sobie w oczy. Wszystko się wyjaśni, wszystko… Nagle powietrze przeciął krzyk. Przeraźliwy krzyk. Spojrzała w dół, na plażę, ale wtedy oślepiło ją słońce. Zasłoniła twarz rękami.  Biały, ostry blask wdzierał się przez szpary między palcami i podłużną ranę w dłoni. Zamknęła oczy.

– Joanno? Słyszy mnie pani? Niepotrzebnie wiózł ją pan w takim stanie. Trzeba było od razu dzwonić po pogotowie… Tak, przyjmiemy na oddział… Proszę wypełnić kartę. Lekarstwa? Co dokładnie? Jak długo?

Bezlitosne światło wyszarpywało jej ciało, wwiercało się w czaszkę, chociaż próbowała się przed nim osłonić. Ktoś potrząsał ją za rękę i siłą podniósł jej lewą powiekę. Bolało. Przeraźliwie bolało.

– Pani Joanno? Poczuje pani lekki ucisk, a potem…

Potem nie czuła już niczego. Płynęła. Powoli rozgarniała wodę ramionami i schodziła coraz głębiej, gdzie panowały przyjemny chłód i półmrok. Nad nią gdzieś wysoko świeciło słońce, próbowało przebić się przez wodę, zanurkować, dosięgnąć jej, ale tylko odbijało się od powierzchni. Pod nią wszystko niknęło w ciemnościach. Toń, toń jeziora, to takie miękkie słowo, pomyślała bezwiednie, zanim uświadomiła sobie, że tonie, i coś ostrego wbiło się w jej dłoń.

– Przepraszam, wcześniej źle osadziłam wenflon i wy- sunął się w nocy – odezwał się cichy głos i Joanna otworzyła oczy.

Pokój lekko wirował, jakby uginał się pod jej ciężarem. Okno rozmywało się, traciło kontury i dopiero gdy ktoś w nim stanął, zorientowała się, że to drzwi. Drzwi pro- wadzące na jasno oświetlony korytarz, na którym stał Michał. To musiał być on, tego wysokiego i dobrze zbudowanego mężczyznę trudno było z kimkolwiek pomylić. Nie musiała widzieć jego twarzy, wystarczył sam zarys ramion i linia pleców. Kiedy się prostował i podnosił głowę, od razu przejmował kontrolę nad otoczeniem. Tego triku nauczył go coach, którego zatrudnili przełożeni dla najlepiej zapowiadających się menedżerów, a on zapowiadał się naprawdę świetnie. W firmie odpowiadał za wszystko i wszystkich, więc musiał wiedzieć wszystko o wszystkich, nawet to, czego oni sami o sobie nie wiedzieli. I jakimś cudem tak właśnie było. Poza tym- do czego nie chciał się przyznać, ale z czego Joanna świetnie zdawała sobie sprawę – lubił to. Wiedza dawała mu poczucie kontroli nad całym światem. I gdy tylko ją tracił, od razu się garbił. Prawie niezauważalnie, ale jednak. Nawet sam nie był tego świadomy. Ciekawe, czy ktoś to wyłapał? – pomyślała. Może powinnam mu o tym powiedzieć?

– Już poprawiłam. Teraz będzie dobrze. – Pochylona nad łóżkiem dziewczyna uśmiechnęła się i poklepała ją po dłoni. Zabolało. – Ojej, przepraszam. – Wyglądała na lekko przestraszoną. Była młoda, dużo młodsza od niej, pewnie jeszcze niezbyt doświadczona. – Pani doktor za- raz do pani podejdzie – dodała szybko i wyszła z pokoju, kiwając lekko głową stojącej w korytarzu kobiecie w białym rozpiętym fartuchu.

Czyli Michał rozmawiał z lekarką. Coś musiało się stać. Pewnie znowu miała jakiś niekontrolowany atak, ale przecież wzięła wszystkie leki, więc dlaczego… Wzięła? Na pewno? Mieli gdzieś jechać, a ona zawsze zabierała ze sobą cały zapas, na wypadek gdyby coś się zgubiło albo Mila znów postanowiła ułożyć z tabletek mamusi wzorek na piasku. Chryste, Mila! Gdzie jest Mila?! Co się właściwie…”

Zdjęcie autorki: Rafał Masłow

Wpisz szukaną frazę: