fbpx

Czego to nie było pewnego razu w Krakowie

„Dobra książka może polegać na tym, że nie wiadomo o co w niej chodzi. Zła książka może polegać na tym, że nie wiadomo o co w niej chodzi” – czytał wczoraj jeden ze swoich wierszy Marcin Sendecki. Jego ostatnią książkę – „W” jury konkursu im. Wisławy Szymborskiej uznało za najlepszy tom poezji 2016 roku przyznając wczoraj Sendeckiemu nagrodę imienia noblistki.

Pod „W” kryje się Warszawa. A raczej to, co zostało z niej w pamięci Sendeckiego. Poeta w nagrodzonym tomiku bada bowiem swoją zdolność do magazynowania i odtwarzania obrazów z przeszłości. – To książka o trudnym do opisania wrażeniu osuwania się świata, usuwania się z pamięci istotnych kiedyś zdarzeń” – mówiła podczas laudacji Joanna Orska, przewodnicząca kapituły konkursu. „Rytm zdań Sendeckiego, w których zostają zamknięte jak w błysku flesza obrazki, stanowi wysiłek upamiętnienia, czego to nie było pewnego razu w Warszawie”. Autor oprócz statuetki otrzymał 100 tys. zł. Ciekawe, czy kiedy kilka godzin wcześniej Sendecki rozmawiał z czytelnikami podczas spotkania autorskiego w Centrum Festiwalowym, spodziewał się, że ten dzień będzie miał tak radosny finał…

A dzień był to długi. Poetycki maraton tym razem zaczął się od warsztatów translatorskich dla adeptów sztuki przekładu poetyckiego. Uczestnicy od rana wgryzali się w wiersze festiwalowych gości, odkrywając, że nad znaczeniem kilku wersów można debatować godzinami, nigdy nie ustalając ostatecznej wersji ich przekładu.

O tym jak głęboko można wnikać w tekst, przekonali się też uczestnicy warsztatów krytyki literackiej, które podsumowali w rozmowie prowadzonej przez Marcina Wilka Paulina Małochleb, Michał Nogaś i Justyna Sobolewska. Jak się okazuje, dziś największym problemem recenzentów jest to, że ich teksty często nie znajdują odbiorców. – Nie było w powojennej historii Polski tak szerokiej i wielowątkowej krytyki literackiej jak dziś – mówiła podczas dyskusji Paulina Małochleb. – Jednak w czasach gdy media drastycznie ograniczają na swych łamach miejsce dla kultury, coraz mniej jest przestrzeni, w których ta krytyka mogłaby się ukazywać.

Na półmetku imprezy z czytelnikami spotkał się poeta, którego twórczość jest chyba najbliższa festiwalowemu hasłu: „Zaczynając od moich ulic”. Wojciech Wilczyk bowiem od lat na swoich fotografiach uwiecznia ulice polskich miast. To doświadczenie dokumentalizmu znalazło odbicie w jego wierszach. Tak jak fotograf podgląda otoczenie, podsłuchuje i rejestruje otaczającą go rzeczywistość. – Wiersze pomagają mi przełamać monopol obrazu – mówił wczoraj na spotkaniu z czytelnikami. Każde medium ma swoje braki, a te dwie sztuki dopełniają się wzajemnie. Bo przecież fotografia, nie może stawiać pytań, a poezja nigdy nie jest do końca realistyczna.

Tak jak Wilczyk patrzy na polskie ulice, tak organizatorzy festiwalu starają się zaglądać na ulice sąsiadów, zapraszając do Krakowa poetów również z nieodległych krajów. W tym roku reprezentują ich Austriaczka – Evelyn Schlag i Niemiec – Joachim Sartorius. Choć tę dwójkę łączy język, charakter ich wierszy jest całkowicie różny. O ile cielesne, wręcz naturalistyczne utwory Schlag wytyczają poezji nowe drogi, o tyle Sartorius jest „strażnikiem tradycji”. Muzeum Pergamońskie, grota w Lascaux, antyczny Rzym – to jego miejsca. Owidiusz, Diana, Platon – to bohaterowie jego wierszy, będących współczesnym wcieleniem klasycyzmu, zachętą zarówno do spojrzenia w przeszłość, jak i do nawiązania dialogu z innymi kulturami. – Dla mnie cel poezji to przede wszystkim piękno, cieszenie się słowami i utrzymywanie języka w dobrej kondycji – mówił wczoraj Sartorius, którego wiersze we własnym przekładzie przeczytał Ryszard Krynicki.

Poetycki dzień w Pałacu Biskupa Erazma Ciołka zamknęło spotkanie z Martą Eloy Cichocką, w swej tematyce całkowicie odmienne od poprzednich rozmów za autorami. Cichocka mniej mówiła o swoim najnowszym tomie „Engramy”, a więcej o warsztacie, możliwości (a raczej niemożliwości) utrzymania się z pisania wierszy i o tym, jak trudno jest wygospodarować czas dla siebie i dla swojej twórczości, która dla niej często ma wręcz terapeutyczną wartość. – Poezja dała mi moc wpływania na rzeczywistość i radzenia sobie z bolesnymi doświadczeniami – mówiła wczoraj. – Czasem myślę o niej jak o ćmach, których się boje, ale które mogę przyszpilić do ściany i stworzyć z nich coś pięknego.

Wieczorem festiwalowa publiczność mogła wysłuchać Czytanek przed zachodem słońca w wykonaniu Juliusza Chrząstowskiego, spotkać się z Bridget Minamore w Cafe Szafe w ramach pasma OFF Miłosz, obejrzeć film „Tabu” poświęcony życiu Georga Trakla w Metaformie, albo oddać się lekturze wierszy gości Festiwalu Miłosza w zaciszu domowym, by zebrać siły na kolejny dzień.

Wpisz szukaną frazę: